SYLWETKI

2011

Katarzyna Białek jest absolwentką Zespołu Szkół nr 2 w Kolbuszowej i I Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Stanisława Konarskiego w Rzeszowie, a także byłą stypendystką Regionalnej Fundacji Rozwoju Regionalnego SERCE.

Obecnie studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim i jestem wolontariuszem.

Erywań, lipiec 2011
Poniżej zbiór informacji i przemyśleń Kasi na temat wolontariatu:
Stwierdzenie, iż wolontariatowi oddaję się od dawna i całym sercem byłoby zwykłym kłamstwem. Oczywiście, jako uczennica brałam od czasu do czasu udział w zbiórkach żywności, zbiórkach pieniędzy czy też w doraźnych działaniach szkolnego koła „Caritas”. Nigdy nie odczuwałam jednak potrzeby angażowania się w działania dobroczynne na dłuższą metęJ Powodem tego były, prawdopodobnie, mało atrakcyjne konotacje, jakie niesie z sobą słowo „wolontariat”. Nikt chyba nie zaprzeczy, iż pierwsze skojarzenia z nim związane to hospicja, domy dziecka, jadłodajnie – miejsca, gdzie spotyka się biedę, smutek, chorobę  i śmierć. Miejsca, które młodych ludzi raczej odpychają. Odpychały też mnie, choć wywoływały ogromne współczucie. Owszem, podziwiałam moich rówieśników, którzy znajdywali w sobie wystarczająco dużo empatii, wyrozumiałości i cierpliwości, by pomagać innym.  Ja także chciałam działać, ale inaczej…

Wraz z rozpoczęciem studiów pomyślałam jednak, iż warto byłoby znaleźć coś, czym mogłabym się zająć w czasie wolnym. Tak zaczęłam szukać wolontariatu w organizacjach pozarządowych i wkrótce potem trafiłam do Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana.
Ta, założona w 1991 przez Tadeusza Mazowieckiego, organizacja ma na celu promowanie idei integracji europejskiej i edukację europejską, aktywizację społeczną obywateli, promowanie wartości demokratycznych i obywatelskich oraz dzielenie się polskimi doświadczeniami z procesu społeczno-polityczno-gospodarczego.

Moim pierwszym zadaniem była pomoc przy organizowaniu zjazdu Szkolnych Klubów Europejskich. Jako że wcześniej sama brałam udział w podobnym międzynarodowym spotkaniu młodzieży (uczestniczyłam w konferencji Benjamin Franklin Transatlantic Fellows Initiative w Bułgarii w 2009), wiedziałam, czego uczestnicy wymagają od organizatorów i starałam się wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom. Zjazd szybko minął, jednak ja w Fundacji zaczęłam bywać regularnie… Przychodząc kilka razy w tygodniu, pomagałam przy bieżących projektach, dostając coraz bardziej odpowiedzialne i samodzielne zdania.

Wizyty w tej mojej „pracy” szybko stały się nieodłącznym elementem tygodnia, a ja sama poczułam się tam jak w domu. Wiedziałam, że za każdym razem gdy wejdę do biura, powitają mnie Louise i Ofelya, wolontariuszki EVS z Francji i Armenii. Często spotykałam też innych „polskich” wolontariuszy oraz pozostałych EVSowców pozostających pod opieką Fundacji. Szybko znajomości te wyszły poza siedzibę Fundacji. Szczególnie zżyliśmy się podczas sprawowania opieki nad zwycięzcami jednego z naszych konkursów. Nagrodą był wyjazd do Strasburga na obrady plenarne Parlamentu Europejskiego, podczas których miałam okazję zobaczyć przewodniczącego Parlamentu – Jerzego Buzka, a także przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barosso.

Wolontariusze Fundacji podczas wyprawy do Strasburga.

Wiadomo, że nic nie łączy ludzi tak, jak tworzenie wspólnego przedsięwzięcia. Tak było i w naszym przypadku. To właśnie podczas przygotowań do sztandarowej inicjatywy Fundacji – PARADY SCHUMANA wszyscy wolontariusze zbliżyli się do siebie najbardziej. Parada odbywa się zwykle na początku maja i trwa tylko jeden dzień, jednak ze względu na rozmach przedsięwzięcia, ilość wydarzeń towarzyszących i dużą liczbę osób, jaką angażuje, jej organizacja rozpoczyna się już w lutym, a obowiązków przybywa z każdym tygodniem.
Od marca w biurze zaczęliśmy bywać niemal codziennie. Każdy członek sztabu jest odpowiedzialny za jakąś część Parady, którą zajmuje się do końca. Ja organizowałam konkurs dla Szkolnych Klubów Europejskich, ich przyjazd do Warszawy, a także współpracowałam z paryskim partnerem Fundacji – Association Jean Monnetprzygotowując dla nich stoisko w miasteczku namiotowym.

Stoisko Associacion Jean Monnet w miasteczku namiotowym podczas Parady Schumana.

I choć praca w Fundacji zabierała sporo czasu, to nigdy go nie żałowałam, bo było to doświadczenie, które wzbogaciło moje wyobrażenia o działaniu dużej organizacji zajmującej się integracją europejską. I nareszcie DZIAŁAŁAM – tak jak chciałam, to było to! Jako wolontariusz wykonywałam przeróżne czynności – od tych nudnych, typowo biurowych (kserowanie, porządkowanie dokumentów), przez nudne, ale pożyteczne (pisanie raportów, protokołów), po niezwykle ciekawe (udział w audycji radiowej, nagrania dla telewizji, udział w spotkaniach z ekspertami).

Gdy spoglądam wstecz, muszę przyznać, że wolontariat… już nie kojarzy mi się z biedą, cierpieniem… Dzięki działalności w IV sektorze odkryłam jego inną twarz. Nie żałuję czasu spędzonego w Fundacji. Wchodząc do kamienicy przy Alejach Ujazdowskich w listopadzie 2010 roku, nie przypuszczałam, iż poznam tak wielu wspaniałych ludzi, tak wiele się nauczę, tak wiele doświadczeń zdobędę. Nie przypuszczałam, że zostanę tam tak długo. Dzięki temu przekonałam się, że każdy może zrobić COŚ – dla innych i dla siebie J. Każde wyzwanie bowiem, przed którym stawałam, pozwalało zdobyć nowe umiejętności, wzmocnić pewność siebie i odkryć cechy własnego charakteru, o których dotąd nie miałam pojęcia. Każde wyzwanie – to robienie czegoś dobrego dla innych.
Ja nadal pracuję w Fundacji Schumana. Louise wróciła już do Francji. Żegnałyśmy się słowami „Do zobaczenia!”. Bo spotkamy się znów na pewno. Tak jak z Ofelyą, z którą, mimo jej powrotu do Armenii, spotkałam się kilka dni temu w Erywaniu. Z „polskimi” wolontariuszami nadal pozostajemy w kontakcie. Bo przecież wszyscy jesteśmy „dziećmi Schumana”.

Praca w NGO to początek mojej przygody z wolontariatem. Kolejnym krokiem był udział w programie „Młodzież w działaniu” w Stambule (Turcja) w projekcie „Crossing obstacles In the heart of continents” („Omijając przeszkody w sercu kontynentów”). Podczas dziesięciodniowych warsztatów, wraz z młodymi ludźmi ze Słowacji, Niemiec, Rumunii, Turcji omawialiśmy sytuację niepełnosprawnych w Europie. Wymienialiśmy się doświadczeniami z własnych krajów, miast, miasteczek… Było to tym łatwiejsze, że byli z nami ci, których problematyka dotykała osobiście. To oni wskazywali napotykane utrudnienia i podpowiadali, czego oczekują. Podsumowaniem naszych działań było nagranie audiobooka z krótkimi bajkami, który będzie wykorzystywany w pracy z niewidomymi dziećmi.

Podczas przerwy w warsztatach (Stambuł, Turcja)

Nigdy nie przypuszczałabym także, że będę wieczorami tańczyć gochari – tradycyjny taniec ormiański - w ormiańskiej wiosce o nazwie Tsakhunk. Tam bowiem spędziliśmy trzy z dziesięciu dni seminarium „Youth in Charge”, pomagając uprzątnąć nowo wybudowaną szkołę i organizując  warsztaty dla dzieci. Pozostałe dni minęły nam na równie intensywnej pracy – w małych międzynarodowych grupach przygotowywaliśmy bowiem projekty związane z trzema obszarami tematycznymi: równością płci, zrównoważonym środowiskiem oraz wolnymi mediami. W przerwach mieliśmy okazję zwiedzić Erywań, a także przy pomocy naszych ormiańskich przyjaciół, poznać niezwykle trudną historię kraju, spróbować lokalnych potraw i zaznajomić się z ormiańską kulturą – tak odmienną od znanej nam – mieszkańcom Europy Środkowej.

„Youth in Charge” w Armenii.

 2010

KASIA KOZUBAL uczennica klasy II Gimnazjum im. JP II, nasza wolontariuszka rodem z Kolbuszowej. Wyróżniona w konkursie/ projekcie „Dookoła Świata za Pomocną Dłoń”, realizowanym przez Fundację Kapitana Krzysztofa Baranowskiego „Szkoła Pod Żaglami”.

Jeszcze przed wypłynięciem na morza i oceany napisała  nam tak o sobie i o swojej przygodzie:

"Mam na imię Kasia. 

Uczę się w drugiej klasie Gimnazjum Nr2 w Kolbuszowej.Moja przygoda z wolontariatem zaczęła się od akcji charytatywnej, do której zachęciła mnie moja mama, polegającej na zbiórce żywności, którą w naszym powiecie zorganizowała Fundacja SERCE. Od tamtego czasu staram się uczestniczyć w każdej takiej akcji, ponieważ daje mi ona wiele satysfakcji. Jako wolontariuszka podczas akcji: „Podziel się posiłkiem”, „Wielkanocna zbiórka żywności”, „Świąteczna zbiórka żywności” zachęcam mieszkańców regionu do dzielenia się z potrzebującymi. Od lutego 2009 roku odwiedzam osoby starsze i chore, przebywające w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Kolbuszowej (ZOL)- rozmawiam, czasem robię im zakupy. Wzięłam także udział w ogólnopolskiej akcji „Szlachetna Paczka”. Wspólnie z całą rodziną przygotowaliśmy paczkę produktów żywnościowych i środków czystości dla potrzebującej rodziny. Praca wolontariusza pozwala mi docenić to, czym mogę się cieszyć na co dzień. 

 

We wrześniu ubiegłego roku mój tata znalazł informację o możliwości wzięcia udziału w projekcie „Dookoła Świata za Pomocną Dłoń”, realizowanego przez Fundację Kapitana Krzysztofa Baranowskiego „Szkoła Pod Żaglami”. 

Bardzo spodobał mi się ten pomysł i stwierdziłam, że mogę spróbować. Tak jak ja w ciągu kilku tygodni na eliminacje zgłosiło się około 700 osób. Rywalizacja podzielona była na kilka etapów: udokumentowanie osiągnięć i dobrych wyników w nauce, działalność wolontarystyczna, napisanie wypracowania na temat „Odkrywanie świata na morzu czy przez Internet?” oraz kwalifikacje sportowe. 

Do ostatecznej rywalizacji w „Szkole Orląt”, w Dęblinie stanęło w sumie 132 gimnazjalistów z całej Polski. Aby mieć szansę na udział w rejsie trzeba było znaleźć się w pierwszej 30 w biegu na 400m oraz w pływaniu na dystansie 50m stylem dowolnym. Udało się wspaniale! Ustanowiłam swoje rekordy życiowe w obydwu konkurencjach- w biegu:1min28s, w pływaniu:38s J. I tak znalazłam się na 20 pozycji w rankingu dziewcząt. Jednak okazało się, że sponsor, który miał zapłacić za drugi semestr (czyli dziewczyny i chłopcy o numerach16-30 na liście wyników) wycofał się. Dla nas został jednocześnie tylko i aż tygodniowy rejs żaglowcem „Pogorią” po Bałtyku.


Ten tydzień na morzu był dla nas wspaniałą przygodą i wielkim doświadczeniem. Nauczyłam się wielu pojęć żeglarskich, ale to co najważniejsze to fakt, że uświadomiłam sobie jak ważne jest bycie odpowiedzialnym, bo od tego zależy bezpieczeństwo wszystkich na statku. Cała wyprawa była cudowna i nawet choroba morska, którą mieli prawie wszyscy okazała się nie taka straszna. 

Niedawno dostałam maila od pana Macieja Ostrowskiego (II oficera na Pogorii), że znaleźli jeszcze kilka miejsc na „Fryderyku Chopinie”. Postanowiono wybrać sześć osób, które wyróżniły się na Bałtyku odpowiednią postawą żeglarską i wysoką motywacją.  

Ku mojemu zaskoczeniu wśród nich znalazłam się też ja. Jest mi niezmiernie miło, że zostałam wybrana. Bardzo cieszę się, że będę mogła popłynąć na Martynikę, a po drodze zobaczyć wiele pięknych, światowych portów i miast, np.: Kopenhagę, Amsterdam, Plymouth,  Lizbonę, Gibraltar,  zwiedzę Maderę, Wyspy Kanaryjski, Zielonego Przylądka i inne."